– Kluczowym aspektem w treningu na tym poziomie jest frekwencja i z niej jestem bardzo zadowolony. To, że na każdych zajęciach jest ponad 20 dziewczyn sprawia, że jesteśmy w dobrej formie i daje nam dużą przewagę. Uważam też, że naszym plusem jest atmosfera. Dziewczyny chcą przychodzić na zajęcia i pomimo tego, że każda ma poza piłką życie prywatne, nie trzeba ich do tego zmuszać – mówi trener pierwszej drużyny Polonii Tychy Marcin Piekarski. Blisko rok po objęciu funkcji szkoleniowca zespołu seniorek, w wywiadzie opowiada o swoich wrażeniach w pracy z naszą drużyną, o naszych mocnych i słabych stronach, o pracy w pandemicznej rzeczywistości i celach na najbliższy czas. Zapraszamy!
Jak oceniasz miniony rok pod kątem pierwszego zespołu Polonii?
Pierwszym moim celem było zbudowanie ilości zawodniczek. To udało się, według mnie, w więcej niż stu procentach. Bardzo cieszy, że nawet teraz w grudniu, w przerwie pomiędzy rundami, na treningi regularnie przychodziły 22-23 dziewczyny. Trudno było nam nawet znaleźć ostatnio sparingpartnera, bo zespoły nie miały wystarczająco wielu zawodniczek do gry. Teraz, z ilości, którą mamy, będziemy robić jakość.
A jaki ten rok był dla Ciebie?
Ten rok był naprawdę specyficzny. Po miesiącu poznawania zespołu musieliśmy zrobić sobie przerwę, która trwała tak naprawdę do wakacji. Przez to początek był bardzo trudny. Ja sam nauczyłem się wiele o kobiecej piłce, bo była to dla mnie nowość. Jeszcze przed objęciem Polonii wykonałem mnóstwo telefonów do trenerów drużyn kobiecych, pytając o różne rzeczy i różnice pomiędzy prowadzeniem drużyn męskich, choćby o takie jak „czy do szatni kobiet powinno się pukać”. Ale wciąż się tego wszystkiego uczę i razem z zespołem wciąż się zgrywamy.
Ta przerwa między treningami i tak długi okres bez żadnego meczu o stawkę posłużył ci do dokładniejszej analizy pewnych rzeczy?
Zdecydowanie bardziej chciałbym mieć ciągłość pracy. Przed lockdownem zagraliśmy tylko dwa sparingi i to było zdecydowanie za mało, bo tak naprawdę nie zdążyłem jeszcze poznać zespołu. Potem dość szybko zaczęła się liga i była to trochę praca na żywym organizmie. Wolałbym, żeby wszystko odbyło się normalnie.
Jakie zauważyłeś różnice pomiędzy piłką kobiecą, a męską? Trudno było Ci się przestawić?
W męskiej piłce jest znacznie więcej szyderki. U kobiet trzeba z nią uważać. One są bardziej emocjonalne od mężczyzn i do pewnych rzeczy inaczej podchodzą. Coś, co powiedziane jest w formie lekkiego żartu, za dwa, trzy miesiące może urosnąć do rangi dużego problemu. Ogólnie, różnica jest w podejściu mentalnym. Jest też różnica w samej dynamice, co bierze się z uwarunkowań płci. Widać na przykład mniej pojedynków fizycznych. Kobiety według mnie mają też więcej empatii na boisku. Przykładowo, jeśli jest stykowa sytuacja, mężczyzna znacznie częściej pójdzie „do końca”, nawet kosztem faulu na rywalu. Kobiety w wielu takich sytuacjach odstawiają nogę i najlepiej to widać w starciach z młodszymi dziewczynami. Poza tym, inaczej rozumieją pewne sytuacje boiskowe niż mężczyźni. Wybierają rozwiązania, które z punktu widzenia mężczyzny są nieoczywiste.
W tym roku zagraliśmy siedem meczów o stawkę. Z którego jesteś najbardziej zadowolony?
Bardzo zadowolony byłem z pierwszego meczu, który zagraliśmy. Pod koniec sierpnia w ramach Pucharu Polski mierzyliśmy się z MKS Myszków (wygrana 4:2, przyp. red.) i nasza gra naprawdę fajnie wyglądała. W kolejnym meczu z Myszkowem, tym razem w lidze, mieliśmy okazję się przekonać, że wygrana z nimi wcale nie przychodzi tak łatwo. Przegraliśmy 0:1, a powinniśmy wyżej, bo był to nasz najgorszy mecz w rundzie. Bardzo zadowolony byłem również z meczu z MTS Knurów (2:0) – w całym meczu mieliśmy pełną dominację i bardzo bym chciał, żeby mieć taką przewagę w każdym spotkaniu.
Warto również dodać, że ze względów osobistych na mecz dotarłeś dopiero w drugiej połowie. To chyba dobrze świadczy o zespole, że mimo braku Twojej obecności potrafił zagrać to, co było zaplanowane?
Mówiąc żartem, zastanawiam się, czy dzięki temu dziewczyny zagrały bez presji. Ale z drugiej strony, na drugie 45 minut już dotarłem i ten mecz wciąż wyglądał podobnie jak pierwsza połowa. Myślę, że dziewczyny zmobilizowały się na tamten mecz i uwierzyły w siebie. W poprzedniej kolejce przegraliśmy właśnie z Myszkowem i nie mogliśmy pozwolić sobie na drugą porażkę z będącym wysoko w tabeli zespołem.
Wspomniałeś, że porażka z MKS Myszków była najgorszym meczem jesieni. Czy był jeszcze inny, z którego nie byłeś zadowolony?
Mógłbym wskazać tu jeszcze mecz z UKKS Katowice Mikołów, z tą różnicą, że z Mikołowem mimo wszystko zdołaliśmy wygrać. Wiadomo, że celem zawsze jest zwycięstwo i nawet jeśli mecz był słaby, ale wygrany, to na pewne rzeczy można przymknąć oko. Zresztą silny zespół wygrywa nawet, jeśli nie idzie i to w pewien sposób można odebrać jako plus z tego spotkania.
Kto według ciebie zrobił największy progres wśród zawodniczek, od początku twojej pracy u nas?
Moim zadaniem jest to, by progres zrobił cały zespół, a nie jednostki. Pojedyncze zawodniczki zawsze będą się zmieniać, odchodzić z klubu, a w sporcie na amatorskim poziomie dodatkowo dochodzi jeszcze praca, czy inne życiowe sytuacje, które czasem wykluczają z udziału w meczu czy treningu. Dlatego należy się skupiać na całej grupie.
A uważasz, że zespół zrobił progres?
Tego dowiemy się na wiosnę.
Gdzie nasza drużyna jest najmocniejsza, a gdzie najsłabsza?
Kluczowym aspektem w treningu na tym poziomie jest frekwencja i z niej jestem bardzo zadowolony. To, że na każdych zajęciach jest ponad 20 dziewczyn sprawia, że jesteśmy w dobrej formie i daje nam dużą przewagę. Uważam też, że naszym plusem jest atmosfera. Dziewczyny chcą przychodzić na zajęcia i pomimo tego, że każda ma poza piłką życie prywatne, nie trzeba ich do tego zmuszać. Co jest naszą stricte piłkarsko mocną stroną? Według mnie defensywa. Zrobiliśmy w tej kwestii postęp i wiadomo, że zawsze będą rzeczy wymagające poprawy, ale jestem zadowolony z naszej gry w obronie. Jedną ze słabości, nad którą cały czas staramy się pracować, jest budowanie pewności siebie. A gdzie jesteśmy najsłabsi? Uważam, że mimo wszystko na meczach nie pokazujemy tego, co na treningach. Często boimy się wziąć odpowiedzialność na siebie. Nie jest tajemnicą, że naszą liderką jest Noemi Myszor. Reszta zbyt często wychodzi z założenia „podajmy do Noemi, a ona coś wymyśli”. Bardzo chcę, żebyśmy wychodząc na mecz mieli 11 takich „Noemi”, które będą w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność i nie będą szukać jedynie najprostszych rozwiązań.
To często widać również w zespołach na wyższym poziomie. Gdy oglądasz grę GKS Tychy, który ma z przodu Łukasza Grzeszczyka, inni zawodnicy również rzadziej biorą siebie odpowiedzialność. To samo można zauważyć w Barcelonie i nawet tak znakomici piłkarze jak tam, za bardzo polegają na Leo Messim. Może to jest generalnie problem zespołów z wyraźnym liderem?
Pewnie tak jest, bo jeśli Barcelona jest uzależniona od Messiego, a GKS od Grzeszczyka, to znaczy, że nie wszystko funkcjonuje wzorowo nawet na wyższym pułapie. Poza tym dobrze słyszeć, że Polonia Tychy ma takie same problemy jak FC Barcelona!
Do klubu w tym samym czasie co ty dołączyła Magda Antkowiak, trenerka bramkarek. Później do sztabu dołączył Konrad Wasilewski, fizjoterapeuta i zarazem trener grupy Orliczek. Jak bardzo pomaga w pracy z drużyną ich wsparcie?
Zależy mi na tym, żeby środowisko w naszym klubie jak najbardziej przypominało te profesjonalne. Wiadomo, że jesteśmy na poziomie jakim jesteśmy, a zawodniczki nie mają kontraktów, ale zarówno od siebie i od dziewczyn wymagam tak profesjonalnego podejścia, jak to jest możliwe. Każde wsparcie w dążeniu do niego jest bardzo ważne. Piłka nożna zmierza w kierunku indywidualizacji i gdybyśmy mieli asystenta trenera, fizjologa czy analityka, to bylibyśmy w stanie wyłapać jeszcze więcej wniosków z gry czy treningu. Wówczas można powymieniać poglądy na dane kwestie, pokłócić się o pewne rzeczy, co wpływa na rozwój sztabu, a przez to zespołu.
Czy Polonia Tychy to dziś zespół, który gra według filozofii Marcina Piekarskiego?
Jeszcze nie. Na samym początku skupiliśmy się na aspektach defensywnych i tak jak wspominałem, uważam, że obecnie gra w obronie wygląda dobrze. Pozostały jeszcze inne elementy gry, nad którymi będziemy się koncentrować w nadchodzącym czasie. Tak naprawdę trenujemy ze sobą kilka miesięcy i to zdecydowanie za mało, by wszystkie rzeczy wdrożyć. Oczywiście, w męskiej Ekstraklasie byłby to czas wystarczający do zwolnienia trenera, natomiast przed nami jeszcze wiele pracy, by pokazywać dokładnie to, co założyłem. Moja filozofia polega na całkowitej dominacji, a tak jeszcze nie gramy.
W ostatnim czasie do drużyny dołączyły dziewczyny, które grały w przeszłości w naszym zespole. To Kasia Midleja, Martyna Furczyk i Linda Marczyk, które zdążyły zagrać w lidze oraz Oliwia Malicka i Aleksandra Ostrowska, które jeszcze czekają na swoją szansę. Tobie bardzo zależało na ich powrocie. Jaki mają wkład w zespół?
– Doświadczenie w każdej drużynie jest ważne, nie tylko to na boisku, ale również w szatni. Młoda zawodniczka rzadko w szatni trzaśnie drzwiami, krzyknie czy w rozmowie z trenerem będzie w stanie powiedzieć wprost, że coś jest nie tak. Jako trener życzę sobie, by jeśli dziewczyny w czymś się ze mną nie zgadzają, komunikowały to. Jeżeli zawodniczka nie wierzy w wizję trenera, to podświadomie nie będzie realizować jego założeń. Moim celem wtedy jest je przekonać do mojej myśli lub w pewnych elementach, jeśli to możliwe, iść na kompromis. Ale to wymaga odwagi w bezpośredniej rozmowie którą mają zawodniczki z większym doświadczeniem.
Z seniorskim zespołem również trenują zawodniczki z rocznika 2007, które jeszcze nie mogą wystąpić w lidze. Mówię o Nadii Pitek i Natalii Sikorskiej oraz o Nicoli Czernik z Unii Bieruń. Jak prezentują się podczas zajęć?
To największa szkoda, że te dziewczyny nie mogą jeszcze zagrać w IV lidze. Razem z rocznikiem 2006 tworzą napływ świeżej krwi i gdyby już teraz mogły zagrać, byłyby świetnym bodźcem dla starszych dziewczyn. Wiadomo, że im większa rywalizacja, tym lepiej, a 13-latki o których mówimy nie odstają umiejętnościami od starszych koleżanek. Jest jeszcze u nich problem z tym, że tak naprawdę dopiero zaczęły grę na dużym boisku i czasami mają problem z odnalezieniem się w grze 11 na 11, ale w małych grach są w stanie rywalizować jak równa z równą.
Jak będzie wyglądać okres przygotowań przed rundą wiosenną?
Mieliśmy zaplanowany obóz dochodzeniowy w styczniu, który musimy przełożyć ze względu na panujące obostrzenia. Mamy też przerwę w treningach do 17 stycznia i zobaczymy po tej dacie kiedy będziemy mogli do nich wrócić. Kiedy będziemy mogli już wrócić do normalnego funkcjonowania, chcemy zagrać bardzo dużo gier kontrolnych, bo mimo, że jestem tu już prawie rok, wciąż jest wiele kwestii, które muszę przeanalizować w trakcie gry.
A jakie cele ma zespół na najbliższy i ten trochę dalszy czas?
Celem jest awans do III ligi, chociaż na pewno nie będzie go łatwo osiągnąć. Trzeba wygrać mecz barażowy, a co najważniejsze, wcześniej zająć pierwsze miejsce w naszej grupie. I to można uznać za priorytet na nadchodzący rok. Celem bardziej długofalowym jest doprowadzenie do sytuacji, że nasze dziewczyny będą miały kontrakty, a my jako klub będziemy konkurencją dla innych dużych klubów z regionu, takich jak GKS Katowice, Czarni Sosnowiec czy Rekord Bielsko-Biała. Uważam, że Tychy jako miasto stać na to, bo jesteśmy podobnie dużym ośrodkiem jak wyżej wymienione i jeśli zagwarantujemy dobre warunki rozwoju, to dziewczyny nie będą od nas odchodzić gdzie indziej. Wystarczy spojrzeć na zawodniczki, które grały u nas kiedyś, takie jak na przykład Dorota Hałatek, Wiktoria Nowak czy kilka innych. Zatrzymanie ich u nas windowałoby potencjał Polonii co najmniej na pierwszą ligę, a później jest efekt domina – mając dobre wyniki, inne dobre zawodniczki chcą zagrać z dobrymi zawodniczkami w naszym klubie i tak dalej. Dziś ściągnięcie do siebie takich zawodniczek jest niemożliwe, bo jesteśmy od nich na niższym poziomie zarówno sportowym, jak i organizacyjnym.
Czego życzysz sobie i innym na nadchodzący rok?
Mam parę celów prywatnych i zawodowych na nowy rok. Te zawodowe są w dużej mierze związane z Polonią, a największy to jak już wspominaliśmy zwycięstwo w naszej grupie i walka o awans w barażu. Z prywatnych wspomnę może o tym, że po tym jak w 2020 roku udało mi się po raz pierwszy przebiec półmaraton, w 2021 planuję przebiec maraton. Czego życzę innym? Przede wszystkim, by 2021 rok nie był tak zwariowany jak poprzedni, bo wszystkich nas ten brak normalności denerwuje.
zdjęcia: Bartosz Stasicki