– Na pierwszym oficjalnym treningu pojawiło się około 25 dziewczyn. Poziom był bardzo zróżnicowany. Wzbudziliśmy wówczas duże zainteresowanie innych trenujących, którzy chyba nie spodziewali się na boisku dziewczyn – wspomina Dawid Kołodziejczyk, pierwszy trener, a obecnie prezes KKS Polonia Tychy. Jak wyglądały początki naszego klubu?
Poczta pantoflowa
Można powiedzieć, że początek kobiecej Polonii Tychy miał miejsce w… Bytomiu. Dokładnie w klubie Czarni Bytom Sucha Góra, w którym grała Izabela Frąckowiak – jedna z osób, które zainicjowała powstanie Polonii. Wkrótce trenerem Czarnych został Dawid Kołodziejczyk. – Do drużyny dołączyłem na zaproszenie Izy Frąckowiak, którą znałem ze szkoły. Sporo dziewczyn dojeżdżało tam z Tychów i okolic, ponieważ tutaj po prostu nie było drużyny. Tym samym w lutym 2010 roku doszliśmy do wniosku, że spróbujemy zebrać ekipę zainteresowanych – mówi Kołodziejczyk. Większość to były koleżanki Izy. Były też osoby, które grały wcześniej w Leśniku Kobiór, gdy ten miał kobiecą sekcję i w Bachusie Tychy. Pierwsze, nieoficjalne treningi, odbyły się w zimie. Jedną z osób, które je pamiętają, jest Martyna Furczyk, obrończyni, która przez następne kilka sezonów była podstawową zawodniczką zespołu. – Informacje o nowej drużynie kobiecej rozchodziły się pocztą pantoflową. Znajomi mówili znajomym. Dziewczyny, które grały w różnych klubach, a które szybko upadały, w końcu się o tym dowiadywały. Pierwszy trening odbył się na Zespole Szkół Specjalnych nr 8. Pograłyśmy chwilę i uznałyśmy, że wchodzimy w to.
Początki nie były łatwe. By pierwszy trening się odbył, niezbędne były łopaty. Najpierw trzeba było odśnieżyć zasypane boisko, ale nawet taka 40-minutowa „rozgrzewka” nie zniechęciła dziewczyn. Zajęcia zyskiwały na popularności i w pewnym momencie boisko ZSS nr 8 stało się za małe. Nowa drużyna zaczęła trenować na sztucznym boisku przy ul. Edukacji. Nie byłoby to jednak możliwe bez pomocy pewnej osoby.
– Trener Albin Wira od początku bardzo nam kibicował. To fan kobiecej piłki, zresztą w przeszłości był selekcjonerem reprezentacji Polski kobiet. Gdy tylko się dowiedział o naszym powstaniu, wspierał nas i pomagał. Dzięki jego pomocy mogliśmy korzystać z bardzo dobrego boiska, mimo dużego obłożenia terminów – mówi Dawid Kołodziejczyk. – Na pierwszym oficjalnym treningu było około 25 dziewczyn. Poziom był bardzo zróżnicowany. Wzbudziliśmy wówczas duże zainteresowanie innych trenujących, chyba nie spodziewali się na boisku dziewczyn.
Sięgnięcie do historii
Drużyna się tworzyła, miała swojego trenera. Pozostało jedynie wypełnić wszelkie prawne formalności i zgłosić się do ligi. Tym samym, 26 czerwca 2010 roku otrzymaliśmy decyzję prezydenta Miasta Tychy Andrzeja Dziuby o zarejestrowaniu stowarzyszenia sportowego „Kobiecy Klub Sportowy Polonia Tychy”. Nazwa była taka sama, jak pierwszego klubu w Nowych Tychach, który istniał w latach 1957-1971, po czym został wchłonięty przez nowopowstały GKS Tychy. – Pierwszy raz usłyszałem o takim klubie jak Polonia Tychy od Grzegorza Kiecoka, wówczas kierownika rezerw GKS Tychy. Gdy jeszcze tam grałem, na jednej z imprez integracyjnych opowiedział mi o jej historii. Jego tata, Józef Kiecok, grał w starym zespole Polonii. Uznaliśmy, że warto dać taką nazwę nowemu klubowi, która będzie odniesieniem do historii miasta. Postanowiliśmy też, że będziemy działać jako klub stricte kobiecy – wspomina prezes klubu.
KKS Polonia zgłosiła się więc do rozgrywek śląskiej III ligi kobiet w sezonie 2010/11. Oprócz trenera Dawida Kołodziejczyka i zawodniczek, przy klubie był też Grzegorz Kołodziejczyk – również trener, a prywatnie tata Dawida. On też został pierwszym prezesem klubu i był nim przez dwa lata. Swoją pomocą służył też Tadeusz Furczyk, tata Martyny, który pomagał tam, gdzie pomoc była potrzebna.
Nauka podstaw
Zespół radził sobie w lidze solidnie. Drużyny, które grały przeciwko Polonii wiedziały, że czeka je trudny mecz z niewygodnym przeciwnikiem. Kluczem była taktyka. – Dawid podszedł do nas zupełnie inaczej niż dotychczasowi trenerzy. Od samego początku zaczął ustawiać defensywę w linii, co w innych klubach było nie do pomyślenia, bo grano jeszcze ze stoperem. Ta gra obronna w linii była jego priorytetem i my wszystkie się do tego przykładałyśmy. Wyszliśmy z założenia, że robimy coś nowego, niespotykanego u innych zespołów i możemy opanować to do perfekcji. W ogóle zaczął uczyć nas podstaw taktycznych, co może u facetów było oczywistością, ale dla nas było czymś przełomowym. Wierzył w nas i motywował, że dziewczyny też mogą grać dobrze i nowocześnie w piłkę. Choć na początku uważałyśmy, że porywa się z motyką na słońce, to doceniałyśmy, że ktoś nas poważnie traktuje – opowiada Furczyk.
Zasada „Grajmy na zero z tyłu, a z przodu zawsze coś wpadnie”, przyświecała drużynie przez cały pierwszy okres istnienia. Można powiedzieć, że futbol Polonii był bardzo bezpośredni, ale idealnie pasował do tamtych zawodniczek. – Z racji tego, że z przodu miałyśmy kilka szybkich zawodniczek, to po odbiorze szybko podawałyśmy im piłkę i wiedziałyśmy, że mamy dużą szansę na gola. Mowa tu przede wszystkim o Anitce Król (dziś pod nazwiskiem Leib, przyp. red), która była szybka jak strzała – kontynuuje „Fura”. W środku pola rządziły Kasia Tutak i Ewelina Grzegorczyk, które niczym przecinaki niszczyły ataki przeciwniczek w zarodku. Z tyłu spokój dawały m.in. Martyna Furczyk, Sabina Hachuła (wcześniej Śliwa) i Agata Samek (wtedy Kowalska), a bramki strzegła niezawodna Natalia Bytys. Za atmosferę odpowiadała Kasia Midleja (wówczas Kostuś), ważnym elementem była Kasia Czupryna (kiedyś Rus), która przyszła do Polonii z LKS Goczałkowice. Umiejętnościami, mimo młodego wieku, wyróżniała się Noemi Myszor (wtedy Dziekan). Co warte podkreślenia, Noemi to jedyna zawodniczka z obecnej drużyny Polonii, która jest w nim bez przerwy od samego początku. Wyjątkiem jest pół roku wypożyczenia do występującego wówczas w Ekstralidze 1. FC Katowice. Jednak mimo propozycji z innych klubów, została w Polonii do dziś.
LKS Goczałkowice, czyli walka na śmierć i życie
Rywalem, który przeszedł do historii, jest LKS Goczałkowice. To z nim, w ramach Pucharu Polski Polonia wygrała swój pierwszy mecz. – Mieliśmy wtedy prawdziwą „obronę Częstochowy”, ale pod koniec meczu Anita Król po kontrataku strzeliła bramkę i wygraliśmy 1:0. To był bardzo mocny zespół. Zresztą do dziś dziewczyny z tamtego składu grają na wysokim poziomie – m.in. Beata Madeja gra w Rekordzie Bielsko-Biała, Justyna Kuś broni w ROWie Rybnik – mówi Dawid Kołodziejczyk. – Pamiętam dużo żalu ze strony LKS po tym meczu, nie mogli sobie podarować przegranej z takim zespołem jak nasz. Ogólnie relacje na linii Polonia – LKS Goczałkowice nie były najlepsze. To z kolei gwarantowało emocje na boisku. – Te mecze to była walka na śmierć i życie. Była taka sytuacja, że przyjechaliśmy do Goczałkowic, gdzie boisko było totalnie zalane. Mecz nie powinien się odbyć, ale sędziowie chyba wiedzieli, że jesteśmy do siebie tak wrogo nastawione, więc zagraliśmy go. I my w tym bagnie toczyłyśmy bój! Były rozcięte brody, zawodniczki przerzucane przez plecy – wszystko bez faulu – wspomina Martyna Furczyk.
Pierwszy sezon w III lidze Polonia zakończyła na 4. miejscu. W 11 spotkaniach straciła ledwie dziewięć bramek – najmniej w całej lidze. Nieźle jak na zespół, który dopiero co powstał. – To był bardzo ciekawy sezon. W drużynie cały czas było duże zaangażowanie, a na każdym meczu ławka rezerwowych była pełna. Większość z nas była na etapie początkowym, więc treningi były dość podstawowe, o wiele mniej zaawansowane niż mamy w klubie dzisiaj. Czasem było też tak, że w zimie na treningu były nas 4 dziewczyny. Ale czy śnieg, czy nawałnica, czy mróz, zawsze trenowałyśmy – podsumowuje Agata Samek, wieloletnia kapitan drużyny i kolejka zawodniczka z obecnego składu, która tworzyła Polonię od początku. Przerwę miała tylko jedną, a jej efektem jest już dwuletni syn, Ignacy.
Różnice pomiędzy tamtym składem a obecnym widzi też Noemi Myszor. – Wtedy dziewczyny były w podobnym wieku, nie było takiego rozstrzału jak dziś. W szatni świetnie się dogadywałyśmy, na treningu też współpracowało się super. Natomiast po treningu nie miałyśmy ze sobą takiego kontaktu. Teraz młodsze dziewczyny trzymają się razem też poza boiskiem, piszą ze sobą, spotykają się. Starsze też mają ze sobą większy kontakt. Gdybym miała porównać te czasy, to dziś chyba jest trochę lepiej niż kiedyś – kończy.
Od tamtej pory klub przeszedł długą drogę i można powiedzieć, że zmienił się nie do poznania. Ponad osiemdziesiąt dziewczyn trenujących piłkę w czterech drużynach, sukcesy na arenie wojewódzkiej i ogólnopolskiej, powstająca sekcja badmintona – to wszystko robi wrażenie. Jednak nie byłoby niczego z tych rzeczy, gdyby nie grupa około 20 pasjonatek, które dziesięć lat temu uznały, że zagrają w nowym zespole w Tychach.